Nie było to oczywiście pierwsze podejscie do brzydkiej a pysznej pasy z pieczonego bakłażana. Ale wyjątkowo udane. Puszyste, lekkie, swieże.
Oto składniki - podaję za ładnym panem Yotamem Ottolenghi:
4 bakłażany (z jednego naprawdę wychodzi miseczka dla kotka)
2 ząbki czosnku
otarta skórka z 1 cytryny
2 łyżki soku z cytryny
75 ml oliwy
2 łyżki listków mięty
2 łyżki natki pietruszki
pieprz, sól
Do podania: nasiona granatu
Bakłażana (ponacinanego) najlepiej byłoby opalić nad ogniem (ognisko? kominek?). Albo zrobić coś możliwie najbliższego opalaniu (piec w opcji grillowej, patelnia grillowa, ale piec "normalny" też od biedy daje radę - choć na pewno dużo ze smaku się traci, nie ma tego uwędzenia, które przez skórkę przeszło by do miąższu).
Następnie bakłażana odstawiamy, żeby trochę ostygł.
Obieramy - skórka łatwo odchodzi.
Miąż drzemy w pasy.
Odsączamy na sitku (nawet godzinę).
W misce mieszamy cytrynę, oliwę, sól, pieprz, dodajemy bakłażana, mieszamy i znowu odstawiamy do przegryzienia pół godziny-godzinę, albo dłużej. Nie w lodówce, bo smak zamiast się wzmocnić, zniknie.
Przed podaniem dodajemy listki i granat.
Przyznam, że ja zdecydowałam się dodać łyżkę tahini (bo są dwie szkoły, z pastą lub bez).
I zblenderowałam to wszystko .
środa, 18 stycznia 2012
Baba ganoush (po jerozolimsku)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz