Zastrzeżenie - to nie blog kuchenno parapoetycki. To tylko zapiski z moich prób kuchennych. Próba, essai, esej? Tylko przyziemniej. Raz bardziej, raz mniej. Czas płynie, mijają pory roku, a u mnie w kuchni walczy potrzeba trzymania się tego, co sprawdzone z wolą eksploracji.

niedziela, 16 grudnia 2007

Pachnie bułeczkami...

Proste bułeczkowe pieczenie... Cały dom pachnie.

Tym razem przydadzą się dokładne miary...

Wsypuję do miski pół kilo mąki (razowa byłaby lepsza, ale wpadła mi w łapy zwykła biała).
Na środek kruszę 50 g drożdźy.
Dodaję im papu: łyżkę cukru, pół szklanki ciepłego mleka.
I zostawiam na 10 minut pod ściereczką w cieple.

Czas mija przytulnie...

Potem dodaję sól, 6 łyżek oliwy, pół szklanki śmietany 18%.
Zagniatam dokładnie ciasto.
I znowu zostawiam - na pół godziny.

Czas, czas ma znaczenie...

Teraz do ciasta dodaję przyprawy.
Tym razem połowa była tymiankowa, połowa bazyliowa.
Wyrabiam ciasto (ciasta właściwie), aż odchodzą od ścianek miski.
Dzielę na 12 kulek.
Kulki usadzam na natłuszczonej blasze, nacinam lekko na krzyż nożem.

I wstawiam do pieca (200 stopni) na mniej więcej pół godziny.

Zapach się rozpełza po domu.

Dobre są jeszcze takie nie do końca wystygłe... Mmmm...

Brak komentarzy: