Zastrzeżenie - to nie blog kuchenno parapoetycki. To tylko zapiski z moich prób kuchennych. Próba, essai, esej? Tylko przyziemniej. Raz bardziej, raz mniej. Czas płynie, mijają pory roku, a u mnie w kuchni walczy potrzeba trzymania się tego, co sprawdzone z wolą eksploracji.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Bananowe placuszki

Było kiedyś takie miłe miejsce naprzeciwko uniwersyteckiej bramy.
Przyjazne, spokojne, domowe, dobrze karmiło. Tylko czas tam wolniej płynął - dla jednych to było zaletą, dla innych zapewne wadą. Zaletą, bo dostawało się jedzenie robione na bieżąco. Wadą, bo czas na zewnątrz płynął szybciej.

Zostało mi w każdym razie wspomnienie placuszków bananowych. Warto było na nie czekać.
Potem długo ich nie jadłam.
Aż trafiłam na przepis z... Agry. Z 1902 roku.

Prosty.

ubić 1 jajko ze szczyptą soli oraz łyżeczką cukru
dodać łyżkę mąki i około 150 ml mleka

pociąć w plastry 3 banany, dodać do ciasta

rozgrzać łyżkę ghee (albo oleju), smażyć placuszki, nakładając po łyżeczce masy na patelnię
jak zezłocą się z jednej strony, przewracać na drugą
odsączyć na papierze, trzymać w cieple
przed podaniem opruszyć cukrem pudrem

(Mąka bezglutenowa i mleko sojowe nie stwarzały problemów.)

Brak komentarzy: