Zastrzeżenie - to nie blog kuchenno parapoetycki. To tylko zapiski z moich prób kuchennych. Próba, essai, esej? Tylko przyziemniej. Raz bardziej, raz mniej. Czas płynie, mijają pory roku, a u mnie w kuchni walczy potrzeba trzymania się tego, co sprawdzone z wolą eksploracji.

środa, 14 listopada 2007

Dziwo z białego sera

Oczywiście znowu białego sera mam za dużo. Nie nauczyłam się jeszcze do końca kupowania dla jednej osoby... Co zrobić z nadmiarem? Uznać za materiał do eksperymentów. To podobno tradycyjny ludowy przepis z okolic Warszawy. Ser smażony. Tylko... ser powinien najpierw postać poza lodówką kilka dni i "zgliwieć". Może innym razem się odważę na tak ekstremalne rozwiązanie.

Patelnia na malutki ogień.
Na patelnię pokruszony biały ser.
Mieszam drewnianą packą.
Odlewam wydzielającą się serwatkę do kubeczka.
Jak już się przestaje dzielić, ser trochę zmieni kolor i konsystencję, dodaję trochę masła.
Kumin, sól. Tradycyjnie był kminek. I kwaśna śmietana - ale jej nie mam pod ręką.
Podgrzewam jeszcze trochę.

I przekładam do kubka, wypłukanego serwatką.
Zostawiam do ostygnięcia.

Uformował się łatwy do wyjęcia krążek dziwacznego, piszczącego po zębach, sera białawego. Ot, odmiana. I serwatka, której dawno nie piłam.

Brak komentarzy: