Zastrzeżenie - to nie blog kuchenno parapoetycki. To tylko zapiski z moich prób kuchennych. Próba, essai, esej? Tylko przyziemniej. Raz bardziej, raz mniej. Czas płynie, mijają pory roku, a u mnie w kuchni walczy potrzeba trzymania się tego, co sprawdzone z wolą eksploracji.

piątek, 12 lutego 2010

Nadziewane bułeczki

Zamiast tłustoczwartkowych pączków...

ubić jedno jajko ze 100g cukru

podgrzać 200ml mleka
dodać 50g masła

do miski przesiać 500g mąki
wmieszać porcję suchych drożdży
i szczyptę soli

do mąki wmieszać jajko z cukrem
stopniowo wlewać mleko z masłem i mieszać

ciasto wyjąć z miski
i wygnieść na desce/stolnicy

przełożyć z powrotem do miski
przykryć wilgotną ściereczką
i odstawić w cieple na 2 godziny

odstane ciasto podzielić na 16 części
uformować kulki
do każdej włożyć nadzienie i zalepić
(metodą prób i błędów dojdziemy do wprawy
można potraktować jak pierogi
albo jak sakiewki)
nadzienie to może być dowolny dżem
albo np. namoczone rodzynki
(można namoczyć w alkoholu)

ułożyć kule na blasze
odstawić jeszcze na pół godziny

piec około 20 minut
w 190 st. C

po wystudzeniu można posypać cukrem pudrem



Ale najlepsze są jeszcze lekko ciepłe. Masło/clotted cream, herbatka... Hm, pasowałyby na cream tea - tylko nadzienia można by nie pchać do środka, a podać obok. Ot, luźne skojarzenie ;)



Przepis z bloga Liski.

P.S. Zastanawiam się tylko, czemu nie są aż tak miękkie, jak na przykład "bułkochlebek". Czy taka ich uroda, czy może warto by im przedłużyć wyrastanie? Np. po uformowaniu w kulki włożyć do lodówki? Ale to takie gdybanie. Twarde nie były.

Brak komentarzy: